» Prometejczyk: Stworzeni » Bohaterowie niezależni » Misfit

Misfit


wersja do druku
Misfit
"Angoule? To na-naprawdę ty? Ach, p-przepraszam... pomyliłem cię z k-kimś innym." Ten facet był dziwny. Bardzo. Vanessa widziała go już w trzech miejscach. Najpierw w wydaniu chrześcijańskim, na koncercie w budynku zakonu Dominikan. Siedział z tyłu, rozglądał się nerwowo, raz prawie że podskoczył jak ktoś stanął obok niego na chwilę, żeby otworzyć okno. Kilka dni później rozpoznała go podczas dyskusji u Mormonów, zaraz po mszy. Nie brał udziału w rozmowie, w ogóle trzymał się raczej cienia. Ostatecznie zjawił się też na spotkaniu kółka wielbicieli mitologii. Tam jakiś pajac, ponoć niechcący, szturchnął Vanessę tak, że wypadł jej z rąk telefon komórkowy. Stary, ciekłokrystaliczny wyświetlacz szlag trafił. Ten dziwny gość podszedł do niej, i cicho spytał się, czy może obejrzeć. Obrócił telefon dwa razy w rękach, i jąkając się lekko co jedno-dwa zdania, powiedział że to się łatwo naprawia i że może się tym zająć. I jakoś tak dziwnie, nawet bez przedstawienia się, zaczęła się ich znajomość. – Czego tam szukałeś? – Na takie spotkania przeważnie chodzą życz-życzliwi ludzie. Nawet jak cię od razu osądzą, to resztki sympatii p-powstrzymają ich od wygonienia cię miotłą. - spojrzał na nią swoimi dzikimi oczyma – Ty też chyba szukasz raczej życzliwych ludzi, niż wiary. – Nie, ja... to znaczy też. - odpowiedziała niepewnie - To trochę skomplikowane. Ale po części masz rację. Teraz siedzieli u niej. Vanessa, wcale ładna, krótkowłosa studentka kręciła się przy barku, szykując drinka. Praca w pubie nauczyła ją, między innymi, dwóch ważnych w tej chwili rzeczy: dobrych przepisów, oraz obserwacji kątem oka całego otoczenia. A nie mogła od tego gościa oderwać wzroku. Wyglądał dziwnie, prawie że odpychająco. Przede wszystkim jej uwagę zwracały jego oczy – nadzwyczajnie wielkie, jakby wiecznie przestraszone, które bardzo rzadko zmieniały punkt skupienia. To, zresztą, też było osobliwe – nie rozglądał się. Wybierał sobie rzecz albo osobę, w którą się patrzył, i dopóki coś się nie zaczęło dziać wpatrywał się w nią nieruchomo. Na przykład w tej chwili, siedząc po turecku na kanapie, był wpatrzony w portret jej matki. Poza tym był niski i kościsty. I miał takie typowo meksykańsko-hiszpańskie zarost oraz karnację skóry. I po trzy kolczyki w każdym uchu. I łukowy tatuaż pod jednym okiem. Zupełnie, cholera, jakby jego dziwne zachowanie nie wystarczało. – Wszędzie gdzie bym się nie zjawił, tam od razu mam wrogów. D-dlatego Misfit. - wyjaśnił. – Misfit. - studentka przeżuła słowo w głowie – Jak ten zespół? – Owszem – wielkooki uśmiechnął się słabo – Ch-choć z Danzigiem nie mam nic wspólnego. Gdyby ktoś zrobił salonowi Vanessy teraz zdjęcie, wyglądałoby ono, jakby te dwie osoby znajdujące się w nim nie dogadywały się za dobrze. Misfit miał po prostu taki zwyczaj, że czasami urywał rozmowę na parę chwil. Może i miało to sens. Vanessie wydawało się, że przestawał się odzywać, kiedy nie miał nic szczególnie ciekawego do powiedzenia. A to zdarza się często, gdy na początku znajomości szuka się wspólnych tematów – nieraz chybiając, i schodząc na banały. – Coś w tym jest, wiesz? U Mormonów i w klubie mitologicznym, jak wyszedłeś, to faktycznie tak cię nazywali. Z jakimś takim jadem. – Normalne. – Ale coś w sobie masz, wiesz. Taki – zawahała się - wygląd, ym, zachowanie... nie dziwię się, że jacyś grzeczni i pobożni ludzie mogliby mieć do ciebie uprzedzenia. Chociaż, cholera, fani mitologii? Połowa ludzi z tego klubu wyglądają jak średniowieczni wikingowie... – Tak jak powiedziałem. Normalne. Ludzie mnie nie cie-cierpią. Studentka-barmanka położyła na stoliku dwie niskie szklanki, wypełnione lodem, przeźroczysto-białym napojem i udekorowane limonką. Usiadła na fotelu naprzeciw nowego znajomego. Ten, wciąż wpatrując się w obraz jej matki, przełamał niewygodną ciszę – Twoja mama? - spytał cicho. – Tak. – Vanessa odwróciła się do obrazu za nią – Miała tytuł doktora teologii. Używamy jednej z jej książek u nas na roku. Była dosyć znana... – A... z-zakładam że--- – Nie żyje. Niewyjaśnione nigdy morderstwo. - rzekła jednym tchem – Szlag mnie trafia jak o tym myślę. - Misfit spojrzał jej w twarz, lecz w chwilę potem skierował swoje malutkie źrenice na stojące na stole drinki. Ułożył wargi i bezgłośnie zająknął „P-p-prz...”, lecz przerwała mu. -Nie przejmuj się tym. I tak jej nie znałeś, więc co ci zależy. - szybko skierowała wzrok na stół – Pij, po coś je przyrządziłam. – Za-za pamięć, Vanesso. Studentka poprawiła się na fotelu, siadając na kolanach. Dziwny? Jak cholera, wręcz niepokojący. Ale na swój sposób fascynował ją. – Najpóźniej za tydzień przekraczam granicę szkocką. - westchnął – Jak to? - Nie spodziewała się tego. -Wyjeżdżasz? – P-patrz wyżej. – Nie mogę ci, nie wiem, pomóc jakoś? - powiedziała po prędkim namyśle - Jeśli potrzebujesz gdzieś się zatrzymać to wiesz, mam wolny pokój... – Nie mogła uwierzyć że mu to zaproponowała – Nie, Vanesso. Jesteś przemiła, a-ale nade mną wisi... k-klątwa. - cały czas wpatrywał się w stół, trzymając w ręku prawie skończonego drinka. - To głupie, wiem... Po prostu ja i-i-i ludzie nie pasujemy do siebie. Tak musi być. – Mówisz jakbyś naprawdę w to wierzył.. – B-bo... - mruknął, i urwał na parę sekund - Pr-proszę, nie d-drąż tematu. Jes-jes-jesteś przyjaciółką, a tych mam... prawie wo-wogóle nie mam. Nie chcę ani ci-ci zmyślać, że miałem normalne życie, ani mówić prawdy, bo weźmiesz mnie za w-wariata. Vanessa wzruszyła ramionami. – Jeszcze nic mi nie powiedziałeś, a już wiesz jak cię potraktuję? – A-ale... naprawdę, w to ni-nikt nie może uwierzyć. Na ile mało znam ludzi, ty-tyle wiem na pewno. – Misfit. - Vanessa spojrzała na niego poważnie – Studiowanie teologii wymaga pewnej dozy wiary. Wierzę, że Szypow nie jest do końca szarlatanem, i że na jego siódmym poziomie rzeczywistości bogowie wszystkich panteonów toczą nieskończoną wojnę o dusze ludzkie. Widziałam ludzi, którzy potrafili samym dotykiem leczyć śmiertelne, nieuleczalne choroby. Uważam, że w niedalekiej przyszłości do Ziemi zbliży się zamieszkała przez inteligentną rasę planeta Nibiru. - westchnęła – Może i jestem naiwna, ale musiałbyś mi powiedzieć że spotkałeś osobiście boga, albo coś w tym stylu, żebym przynajmniej nie rozważyła twojej opowieści. I po raz pierwszy od kiedy go zobaczyła, Misfit zaśmiał się. Ciepło i serdecznie. Spodobało jej się to. – Ile, według ciebie, mam lat? - podjął Trzydzieści. Z hakiem. - odpowiedziała natychmiast. Zastanawiała się nad tym od kiedy go zobaczyła, i była całkiem pewna że zgadła dobrze. – A-a jeśli ci powiem, że mam dziesięć? – Odpowiem, że zamiast mleka ssałeś z piersi matki sterydy. – Mówię p-poważnie. - obserwował uważnie dziewczynę – Dalej myślisz, że warto mnie słu-słuchać? – Proszę – rozłożyła ręce zachęcająco – Opowiadaj. Misfit ostatni raz zmoczył usta resztką drinka i zastanawiał się przez minutę. Układał sobie w głowie to, co miał zaraz powiedzieć. – Wszystko zaczęło się od Ojca. Ż-żaden z nas nie wiedział nawet, jak ma on naprawdę na imię. Tak ka-kazał się tytułować, i tak go zawsze nazywaliśmy, bo tym dla nas był. Z tego co mi wiadomo, nie był z pochodzenia Brytyjczykiem, choć zadomowił się w Cambridge. Był związany z lokalnym u-uniwersytetem, przewodził zespołowi che-chemików i biologów; badali życie w najczystszej formie. Starali się uzyskać pierwiastek życia, t-tchnąć boski ogień w martwą istotę. Ale ich badania były ciągiem coraz kosztowniejszych porażek. Wygrzebali nawet s-stary, radziecki projekt sztucznie ożywianych psów bojowych. Na-nawet go powtórzyli. Lecz to wciąż nie było prawdziwe życie. Prędzej czy później sponsorzy uniwersyteccy uznali jego t-teorie za bzdury i zagrozili, że albo zajmie się czy-czymś poważniejszym, albo odetną mu fundusze. I to pewnie byłby jego koniec, gdyby jakaś o-o-organizacja nie zainteresowała się jego dotychczasowymi osiągnięciami. Dali mu do dyspozycji starą po-posiadłość na północ od Exeter, z wyposażeniem laboratoryjnym, dostawami, i wogóle. Ojciec czynił jakieś tam, minimalne postępy, ale brakowało mu o-odpowiedniego organizmu, na którym mógłby przeprowadzać te-testy. Dotąd pracował nad małymi gryzoniami. Więc pewnego dnia ta organizacja przysłała mu skrzy-skrzynki w których byli ludzie. Wszyscy martwi, znaczy, z ma-martwicą mózgu. Bez wspomnień, woli, świadomości istnienia. Biologicznie fu-funkcjonujący, ale nieżywi w środku. Nie chcę nawet wiedzieć skąd ich... nas brano. Ostatecznie u-udało mu się; posiadł moc tworzenia życia, autonomiczną świadomość. Z tych ciał-roślin powstali p-pierwsi z nas. My; Dzieła. Tak nas nazywał O-ojciec. Byliśmy jego Dzie-dziełami. Byliśmy taką rodziną, wiesz? My braćmi i sio-siostrami, a on Ojcem. Tylko że to była taka dziwna rodzina, w której nikogo z nas nie łączyły więzy k-k-krwi. Ale wszyscy bardzo się kochaliśmy. Nie wiem kie-kiedy konkretnie mu się to udało po raz pierwszy. Na pewno nie poprzestał na jednym sukcesie. Ale pie-pierwsze Dzieła szybko umierały, albo popadały w obłęd. Najstarszy, jakiego znałem to był Szóstka. To o-od niego znam część tej historii. Vanessa spojrzała na niego dziwnie. Zauważył. –Tak... Ojciec bardzo nas kochał, ale by-był zbyt pochłonięty badaniami by poświęcać każdemu z nas dużo czasu. Więc, żeby było łatwiej, nazywał nas numerami, zaczynając od pierwszego żywego Dzieła. Cieszyliśmy się, że nie zaprzątamy mu głowy nie-niepotrzebnymi myślami jak nasze imiona. –To jaki ty miałeś numer.? –Czternasty. W pe-pewien sposób byłem wyjątkowy... bo widzisz, ojciec nie posiłkował się ty-tylko wiedzą naukową gdy nas tworzył. Odkupił od kogoś stare traktaty alchemiczne z różnych s-stron świata, czytał tomy o d-dawno zapomnianych rytuałach kabalistycznych. To co on o-o-osiągnął, to była magia. Pra-prawdziwa, zapomniana przez ludzkość magia, jedynie posiłkowana nauką. Więc po uzyskaniu pierwiastka życia, zaczął gromadzić coraz dziwniejsze skła-składniki alchemiczne. Jeszcze pamiętam jak przychodziły co miesiąc do nas s-skrzynki od pana Pierce'a z najdziwniejszymi ziołami. Jego celem było stworzenie czegoś więcej niż życia. Nad-życia, jak on to nazywał. Pierwiastek istoty boskiej, boski płomień sam w sobie. –Bóg. – rzekła cicho Vanessa –R-rozumiesz już czemu się zaśmiałem? Kiwnęła głową. –Ja, jego cz-czter-czternaste Dzieło, jako pierwszy posiadałem w sobie fragment takiego nad-życia. Drobna cząstka mocy, w porównaniu z t-tym co miały Dzieła po mnie. –Znaczy co? Potrafisz zginać łyżeczki wzrokiem czy coś? Misfit przyjrzał się dziewczynie uważnie. –Nie. Na pewno nic równie s-spe-spektakularnego. Najpotężniejsi... najpotężniejszy z nas potrafił sprawiać że cza-czarne stawało się białe, martwe było żywe, a tam, gdzie gościł smutek, wprowadzał szczęście. C-co potrafię ja, to pokażę ci później. W każdym razie - podjął - Jestem pewien, że przed Jedynką na pewno była to szczera, naukowa ciekawość. W ko-końcu poświęcił tym badaniom większość swojego dorosłego życia. Ale g-gdy okiełznał pierwiastek życia, poświęcał dużo czasu na doskonalenie nas. Najpierw uczył nas, sp-sprawdzał czy nasza psychika dz-działa tak jak ludzka. Czasami trochę nas st-st-straszył, ż-żeby sprawdzić jak zareagujemy, i te b-badania go cieszyły. Wraz z posuwaniem się badań na-nad nad-życiem chciał, abyśmy byli coraz doskonalsi. Niektórzy z nas, tak jak ja, byli jego stra-strażnikami. Pilnowaliśmy, żeby nikt nie zakłócał jego ba-badań. W razie gdy trzeba było, uciszaliśmy „szpiclów”. Tak nazywał ich O-ojciec. I wiedziałem, że to było s-s-słuszne, bo jeden z takich „szpiclów” raz próbował nas wszystkich wy-wymordować podczas snu. Inni z nas pomagali swoimi zdolnościami w e-eksperymentach. Czasami Ojciec kazał nam... p-pa-patrzeć, na różne rzeczy, które nam robił. P-przeważnie brał od nas kobiety. Nieraz używał o-ostrych rzeczy, które b-bardzo nas bolały. Albo kazał robić nam różne rzeczy sobie na-na-nawzajem, a on patrzył. I cieszyliśmy się, bo był wtedy szczęśliwy. Ale wszystko zmie-zmieniło się od kiedy powołał do życia Angoule'a. On był wyjątkowy. - Misfit ożywił się - Był pierwszym Dziełem który posiadał pełnię nad-życia. Na naszych oczach powoływał do istnienia potrzebne Ojcu przedmioty, unosił siebie i nas w powietrze, zmieniał kształt, rozmawiał z nami wy-wyłącznie za pomocą umysłu. Angoule po-potrafił kształtować rzeczywistość prawie dowolnie, ale był ograniczony wolą Ojca; tak jak my wszyscy. Nie mógł więc naginać świata w zbyt dużym stopniu do-dopóki nie miał jego przyzwolenia. –Angoule? – Ojciec nadał mu imię, ponieważ był jego najbardziej ukochanym ze wszystkich Dzieł. Mówił, że w jego ojczystym języku bardzo podobne słowo do Angoule oznacza „doskonały” a-albo „niebiański”. Ale nie byliśmy z-zazdrośni o jego miłość, bowiem Angoule okazał się najwspanialszy z nas wszystkich, naprawdę za-zasługiwał na swe imię. Bez wiedzy Ojca uśmierzał ból, gdy ten nas uderzył, sprawiał, że b-było nam ciepło w zimne noce, odwracał uwagę Ojca sennością gdy t-ten by pożądał któreś z nas. Od kiedy pojawił się w naszych życiach, by-było nam o wiele łatwiej. Z nas wszystkich był najbardziej niezależny. Uczył się szy-szybciej niż którykolwiek z nas, pozwalano mu nawet wychodzić poza po-posiadłość a nawet mieć własne opinie. Często znikali g-gdzieś z Ojcem, nie wracali na-nawet całymi dniami. Ojciec za-zawsze wracał szczęśliwy, z prezentami dla nas, nowymi meblami, dobrym jedzeniem, książkami. Nie był już tak po-pochłonięty badaniami, spędzał dużo czasu na rozmowach przez telefon, pisaniu listów, i wyjazdach samemu. W t-tym czasie, kiedy Ojciec nie mógł nas słyszeć, Angoule nauczał nas. Opowiadał nam o ze-zewnętrznym świecie, i o podstawowych wartościach które są w nim na-najpiękniejsze: współczucie, sprawiedliwość i przede wszystkim, wolność. – Pachnie buntem.- wtrąciła Vanessa. – Cóż, wiedz, że żadne z nas nie myślało o-o opuszczeniu Ojca. Angoule p-po prostu pokazał nam świat bez niego, w którym rządzilibyśmy własnym losem. Był t-to jeden z jego największych darów dla nas: marzenia. Coś, o czym mogliśmy śnić. Lecz nieważne jak bardzo A-angoule chciał dać nam wolność, nie mógł tego uczynić, bowiem zostaliśmy powołani do życia w t-taki sposób, że jedyne potrzeby jakie p-prawdziwie odczuwaliśmy były tymi, kt-które miał również Ojciec. Tak też najpotężniejsze moce Angoule'a, w tym te, które mogły dać nam wolność, mogły zadziałać tylko z przyzwolenia Ojca. – A jednak pod jego wpływem zaczęliście o tym myśleć. Coś jednak potrafił. – Tak, ale to nie była zasługa jego mocy. Raczej wielkiego serca Misfit spojrzał za okno, przestał mówić. Widać było, że jest głęboko pogrążony we własnych wspomnieniach. Vanessa wykorzystała to, by zrobić w tym czasie jeszcze jedną kolejkę drinków. Gdy stała przy barku i wlewała wódkę do szklanek, zamyśliła się. To była albo największa chała jaką w życiu usłyszała, albo niesamowite zetknięcie ze światem nadnaturalnym. Postanowiła, że wysłucha Misfita do końca, a potem zadecyduje czy mówi on prawdę, na podstawie domniemanej małej mocy jaką posiada. Wróciła z drinkami, ale jej rozmówca nadal był zajęty patrzeniem za okno. Wzięła więc do ręki swojego bullfroga i chrząknąwszy, przerwała ciszę. Co było dalej? - speszyła się trochę gdy drobne źrenice Misfita zwróciły się z powrotem ku niej - Znaczy, jesteś teraz tu, daleko od Exeter... – Tak... Tak. Pewnego dnia, Ojciec obudził nas wszystkich bardzo wcześnie z ra-rana. Był bardzo zdenerwowany. Zabronił nam pod jakimkolwiek pozorem opuszczać posiadłość, także uzbroił część z nas. Zaczął b-bić biedną Dziewiątkę, mimo, że nic nie zrobiła. Oskarżał ją, że ona go „z-zdradziła” jego „wrogom”. Ale to nie było możliwe. Dzie-dziewiątka nigdy nie opuściła ścian posiadłości, i była c-cały czas zajęta opieką nad jego laboratorium. M-musiał się pomylić. Ale Angoule p-powiedział, że chodziło o wyżycie się. Ojciec kazał mu się zamknąć i uderzył go w twarz. Usłyszeliśmy strzały. Siedemnastka padł na ziemię. Odpowiedzieliśmy ogniem. Ojciec wrzeszczał cały czas. Pa-pamiętam te krzyki. „Wiecie kim ja jestem? Wiecie z kim zadarliście, skurwiele? Zadarliście z samym bogiem!”. Ja stałem na balkonie z karabinem, ale atakujących było bardzo d-dużo, za dużo. Było mnóstwo dymu, był hałas ze wszystkich s-stron, okropne zamieszanie. Wdarli się do środka, gdzie na schodach rozegrała się straszna bitwa. Ginęło nas coraz więcej, a ściany dookoła płonęły. Zauważyłem jak Ojciec wb-wbiegał po schodach. Śmiał się, prawie tak samo jak Szóstka gdy wpadł w obłęd. Krzyczał „To wszystko na co was stać? Tylko t-tyle przynieśliście na wojnę z bogiem?”. Chyba wszedł n-na dach, ale wrzeszczał tak głośno, że wszyscy go słyszeliśmy. Sk-skupialiśmy się dookoła Angoule'a, który z całych sił bronił nas p-przed napastnikami. I Ojciec, śmiejąc się, wrzasnął: „Nadszedł czas, Angoule! Pokaż tym zasrańcom gniew boży! Zabij wszystkich, którzy sprzeciwiają się mej woli!” Usłyszawszy to, Angoule spojrzał na nas z uśmiechem, swoim pięknym, łagodnym uśmiechem, i dokonało się. A-angoule oraz wszyscy najeźdźcy osunęli się na ziemię martwi. Pamiętam jak cicho wtedy było. Ko-kompletnie oszołomieni patrzyliśmy na martwe ciało Angoule'a. Ojciec zszedł z góry z tryumfalnym śmiechem, patrząc na martwych mężczyzn, nie zdając sobie spra-sprawy z tego, co uczynił. Z wyciem jakiego nie-nie wydaliśmy nigdy rzuciliśmy się na Ojca, jako bra-bracia i siostry. Uczynił wobec nas wiele zb-zbrodni, ale nigdy nie zabrał żadnemu z nas ży-życia. I ze wszystkich, był to akurat Angoule. Sprawiedliwości musiało stać się zadość. N-nie wiem kto zadał śmiertelny cios. Zanim przestaliśmy go b-bić był już dawno martwy. D-dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że ogień był coraz bliżej i rzuciliśmy się do wyjścia zostawiając na pastwę płomieni ciała Angoule’a i Ojca. Ostatecznie, Angoule wygrał. Poświęcił całego siebie dla nas, żebyśmy żyli zgodnie z jego ma-marzeniem, które było też i naszym. Byliśmy wolni. Misfit wlepił spojrzenie w podłogę, i napił się powoli drinka Vanessy. Ta już układała usta do powiedzenia, że jest jej przykro z powodu jego brata, ale Czternasty przerwał jej. – Nie przejmuj się tym. I t-tak go nie znałaś, więc co ci zależy. Zrobiło jej się głupio. To były jej własne słowa. – Więc - podjęła, starając się nie dać się speszyć - co się z wami stało? Gdzie są teraz wszystkie Dzieła? – Chciałbym to wiedzieć. Byliśmy przerażeni, nie wiedzieliśmy je-jeszcze co myśleć. Więc uciekliśmy, każdy w swoją stronę. Niektórzy parami. Ale ja byłem sam. Tak ro-rozpoczęła się moja tułaczka... p-pielgrzymka, której celem jest żyć tak, jak pokazał nam Angoule. Bo tak naprawdę nigdy wcześniej żadne z nas nie było naprawdę żywe. Patrzyli na siebie przez parę chwil. - Nie wierzysz mi, prawda? - zapytał Misfit - Nie. - westchnęła Vanessa - Sama opowieść jest naprawdę ciekawa, ale za grosz nierealna. Musiałabym przy tym być... widzieć to na własne oczy. - Mam coś - chwycił swój plecak, nagle ożywiony, i zaczął w nim grzebać - z tamtych czasów. Jedyna pamiątka, ja-jaką mam po Ojcu. - wyjął małą sakiewkę, odwiązał ją - Zabrałem mu to... Wziął do ręki jej dłoń przekazując drobny przedmiot, nie większy od koralu. Gdy cofnął rękę Vanessa ujrzała coś, co przypominało wyschnięty, ciemny rodzynek. Z jakiegoś powodu poczuła niepokój. - Co to takiego?- powiedziała obracając kulkę w palcach. Miała dziwny, drażniący zapach. - T-to – zaczął Misfit z trudnością – jego oko. Zerwała się na równe nogi otrzepując rękę. Postąpiła kilka kroków do tyłu, potknęła się o fotel, upadła i szybko wstała znowu. - Wynoś… – wydyszała, nerwowo wycierając dłoń o dżinsy – Wy-wynoś się stąd! - Co? T-to tylko... - Pieprzone ludzkie oko! Cała dygotała. Cofnęła się w kierunku kuchni. - Ale on już b-był martwy... zasługiwał... - zabełkotał zmieszany Misfit. Porwała z blatu kuchenny nóż i wymierzyła go w jego stronę. - Wynoś się, natychmiast! Jakby zupełnie jej nie słyszał. Klęknął przesuwając dłonią po wykładzinie w poszukiwaniu upuszczonego przez nią oka. - Ty cholerny potworze! - krzyknęła - Nie wiem, skąd się urwałeś, ale powinni cię zamknąć! Misfit wstał powoli zaglądając jej głęboko w oczy. - Jesteś chory - wycedziła zasłaniając się nożem. A nóż, zupełnie niespodziewanie, wypadł jej z ręki. Gdy spróbowała się po niego schylić, zdała sobie sprawę, że wszystkie jej mięśnie są sztywne. Nie, właściwie w ogóle ich nie czuła. Słyszała tylko, jak jej serce tłucze się w piersi. Narkotyki, pomyślała. Kiedy? Cały czas patrzyli sobie w oczy. - W-wiedziałem, że nie zrozumiesz. - podjął Misfit. - Wyglądamy jak wy, mówimy jak wy, za-zachowujemy się jak wy. Wy, zresztą, wcale tacy doskonali nie jesteście. A chcemy tylko akceptacji. Czy to dla was tak wiele? Bała się jego oczu. Jego źrenice wydawały się jeszcze mniejsze niż zwykle teraz, kiedy narastała jego wściekłość. Nie mogła się poruszać zupełnie. - Myślałem, że tra-trafiłem na osobę jedną na tysiąc, wydawało mi się, że ta - zawahał się - klątwa ciebie nie dotyczy. Może nawet miałem rację. Jeśli tak... Zbliżył się do niej, a ona nie była w stanie uciec. Nie mogła nawet oderwać wzroku od jego oczu. Pchnął ją na kanapę, podstawił sobie taboret i usiadł naprzeciwko niej. Twarzą w twarz. - Nie skrzywdzę cię – wyszeptał, gdy jęknęła, próbując odwrócić głowę. Ani na chwilę nie oderwał od niej oczu. – Nie uwierzyłaś w moją historię, a skoro mi nie ufasz, jak możesz mnie zrozumieć? Ale sprawię, że uwierzysz. Obiecałem ci, że pokażę ci swo-swoją cząstkę nad-życia, jaką dał mi Ojciec, pamiętasz? – jego głos, wcześniej taki przygaszony i nieśmiały, przerażał ją - Dotrzymam słowa. D-dotrzymam słowa, Vanesso i uwierzysz. Jakbyś naprawdę tam była. Kilka nocy później, mieszkający na tym samym blokowisku, Adam Coddler wrócił do domu pijany i zmęczony. Rzucił marynarkę na fotel, przyrządził sobie wodę z lodem i wyszedł na balkon zapalić ostatni przed snem papieros. Gdy tak stał wciągając w płuca kłęby nikotynowego dymu, w bloku naprzeciwko wyszła na balkon kobieta. Z zadowoleniem odkrył, że jest wcale ładną, krótkowłosą blondynką, oraz że nie ma na sobie nic oprócz nocnej koszuli. - Dobry wieczór, złociutka – mruknął do siebie i zaciągnął się. Kobieta wspięła się na barierkę i, nim zdążył wypuścić dym, runęła w dół. Adam, zamurowany, patrzył jak leciała w ciszy, a koszula furkotała wokół niej. Potem uderzyła z hukiem w dach zaparkowanego pod blokiem auta. Wycie alarmu odbiło się echem po podwórzu. W przeciągu następnych dwóch godzin policja przeszukała jej dom i przesłuchała sąsiadów. Pani Pivelton, spod trzydziestki czwórki skarżyła się, że gdy popołudniu odwiedziła Vanessę zapytać czy na czas wyjazdu nie zaopiekowałaby się jej kotem, dziewczyna zdawała się jej nie poznawać. W salonie policjanci znaleźli porozrzucane na ziemi dokumenty lokatorki: dowód osobisty, prawo jazdy, legitymację studencką i inne. Na stole zaś spisany przez nią list… manifest szaleństwa: "Bracia i siostry, Przepraszam was. Nie mogłam dłużej żyć z tym piętnem. Mam dość prześladowania, spojrzeń, ucieczki, strachu. Nie chcę tego. Nie dano nam żadnego wyboru. Nigdy. Przepraszam. Okazałam się słaba, ale wy musicie żyć, musicie być silni, żeby spełnić marzenie, jakie dał nam Angoule. Proszę was, bądźcie silniejsi ode mnie. Nie pozwólcie, żeby jego poświęcenie poszło na marne. Pokażcie, że nie jesteśmy potworami. Że my też potrafimy żyć Czternastka" Gdzieś bardzo daleko od mieszkania Vanessy Misfit obrócił się za siebie i pokręcił głową. Czuł, że zmierza we właściwym kierunku. *** Misfit, Czternaste Dzieło Misfit jest wzorowym przykładem Prometejczyka, który podąża Rafinacją Śmiertelności. Od trzech lat próbuje jakoś wpasować się w społeczeństwo, w czym jednak poważnie przeszkadza mu Niepokój (Disquiet). Wędruje więc po Wielkiej Brytanii, od miasta do miasta, i korzysta z neutralności ludzi, póki klątwa prometejska nie zacznie działać. Nie mogąc żyć pośród nich, obserwuje i uczy się. Często uczęszcza na różne zgromadzenia religijne, gdzie łatwo spotkać ludzi otwartych i serdecznych. Lecz nawet oni szybko odrzucają Czternastego, a gdy ten zniknie, nie potrafią uzasadnić czemu tak go potraktowali. Może Czternasty nie zdaje sobie z tego w pełni sprawy, ale ciągła zmiana miejsca pobytu pomaga mu w jeszcze inny sposób. Tajemnicza organizacja, która usiłowała zabić Ojca, teraz poluje na wszystkie pozostałe Dzieła. Wiadomo o niej, że opłaca mały, lecz wysoce profesjonalny oddział najemników-żołnierzy, i jest na tyle duża, że operuje na terenie całego kraju. Nie ma jednak wystarczająco dużych wpływów, aby móc dokładnie śledzić trasę Czternastego. W przeciągu swojej Tułaczki, Misfit dowiedział się, że jego bracia i siostry nie są mordowani, lecz porywani i zabierani w nieznane mu miejsce. Niezależnie od pobudek oprawców, dobrze wie, że sam nie da rady uratować swoich braci i sióstr. Próbuje więc dotrzeć do pozostałych Dzieł, zanim odnajdzie ich Organizacja. Niestety, Czternasty zna jedynie ich numer, wygląd i barwę głosu. To za mało, by odnaleźć kogoś w za dużym dla jednej osoby kraju. Być może pokieruje go Elpis?...
Tammuz, czy jednak nie? Twórca Misfita i pozostałych Dzieł w jakiś sposób znalazł zapiski babilońskiego golema, który powołał do życia Ród (Lineage) Tammuz. Posiłkując się tą starożytną wiedzą i współczesną nauką, udało mu się odtworzyć rytuał, zawierając w nim swoje własne modyfikacje. Tak naprawdę każde kolejne Dzieło jest rozpoczętym od nowa tym samym Rodem, jako że wszystkie pochodzą od tego samego ludzkiego stwórcy. Jednak nie każdy Stworzony tego Rodu jest taki sam. Przede wszystkim różnią ich posiadane moce, które (z wyjątkiem Angoule'a) nie są zbyt spektakularne. Są zresztą zupełnie losowe, prawdopodobnie nawiązujące do osobowości Dzieła za „pierwszego życia”. Dla przykładu, Misfit posiada moc wymazywania konkretnych wspomnień, obok „zwykłych” Transmutacji prometejskich. Mógł on być, zanim popadł w stan śmierci mózgowej, pracownikiem pomocy społecznej, pomagającym ludziom w depresji poradzić sobie z trudnymi wydarzeniami w ich życiu. Angoule mógł być, chociażby, potężnym Magiem. Sam Ojciec prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy, był przekonany, że coraz większa potęga jego Dzieł jest zasługą jego co śmielszych modyfikacji w rytuale; chociaż może miał rację? Większość opisu Golemów z podręcznika (Disfigurement, Humor, Element) można zastosować również dla Dzieł, tak samo jak wszelkie mechaniczne zasady.
Cnota: Sprawiedliwość (Misfit żyje według kodeksu, jakiego nauczył go Angoule: wolność, współczucie i sprawiedliwość) Skaza: Gniew (Ogarnięty frustracją, że nie może żyć tak jak wszyscy ludzie, potrafi wpaść w furię, której potem często żałuje) Ród: Tammuz Rafinacja: Aurum Atrybuty: Inteligencja 2, Czujność 3, Determinacja 4, Siła 2, Zręczność 2, Wytrzymałość 4, Prezencja 3, Manipulacja 1, Opanowanie 2 Umiejętności: Bijatyka 2, Broń Biała 2, Broń Palna 1, Empatia (obserwacja) 3, Nauka (elektronika) 2, Oszustwo 1, Przetrwanie 3, Rzemiosło (mechanika) 2, Skradanie się 1, Wysportowanie (uciekanie) 2, Zastraszanie 3 Atuty: Elpis 3, Wyciszenie 1, Wyczucie Kierunku 1, Wyczucie Zagrożenia 2 Bestowment: Unholy Stamina Wyposażenie: Plecak (ciuchy, narzędzia, latarka, baterie), duży klucz francuski (obrażenia 3 lekkie, rozmiar 2, koszt oo), 40 funtów brytyjskich Rozmiar: 5 Szybkość: 9 Inicjatywa: 4 Obrona: 2 Pancerz: 0 Zdrowie: 9 Siła Woli: 6 Pyros: 8 Azoth: 1 Człowieczeństwo: 7 Transmutacje:
  • Incognito (Deception 2)
  • Leave No Trace (Deception 2)
  • Fixed Stare (Mesmerism 1)
  • The Forgetful Mind (Indywidualna moc Misfita, którą można uznać ze transmutację Mesmerism (ooo). Działa tak samo jak dyscyplina o tej samej nazwie ze strony 126 podręcznika Vampire: the Requiem, lecz wymaga długotrwałego dotyku. „(...)the vampire acts much like a hypnotist, asking direct questions to draw answers from the subject, and then describing in detail any new memories she wishes to impose on the victim. Simple alterations, such as blurring brief and recent memories, are easy enough (...) More comprehensive alterations, up to and including a complete reconstruction of the victim's past and even identity, are possible albeit substantially more difficult.” Pula dla tej Transmutacji to Prezencja + Empatia + Azoth - Opanowanie celu.
Zahaczki do użycia w kampanii
  • "Angoule, czy t-to naprawdę ty?”
Czternasty cały czas pamięta najdoskonalszego z Dzieł i za wszelką cenę stara się zachowywać zgodnie z jego naukami. Misfit wie, że Angoule miał wielką moc, i wierzy (a może raczej: ma cichą nadzieję) że on wcale nie umarł, że powstał jak Chrystus (który, zresztą, wydaje mu się postacią zaskakująco podobną) i może uda mu się go pewnego dnia spotkać. Zdaje sobie sprawę, że musiałby zmienić wygląd (co było w zasięgu jego mocy) żeby uchronić się przed ścigającą ich organizacją, dlatego poznałby go przede wszystkim po nadnaturalnych zdolnościach. Misfit nie jest zaznajomiony ze Światem Mroku, i na pewno wziąłby pierwszego lepszego maga używającego jakiegoś spektakularnego zaklęcia za Angoule'a. Tym magiem, mógłby być, na przykład, gracz. Czy wyprowadziłby go z błędu, może nawet pomógł mu odszukać swoich braci i siostry, czy ostrożnie wybadałby za kogo Misfit go wziął i wykorzystał to?
  • "Cóż, u nas na uniwersytecie wykładał taki jeden doktor, co wyjechał do Exeter. Podobno znalazł na to lekarstwo...”
Grupa śmiertelników dowiaduje się przez przypadek o lekarstwie na śmierć mózgową, która dotknęła bliskiej im osoby. Jako, że jest to stan praktycznie nieodwracalny, nie powinno być problemem przekonanie ich, że warto spróbować ten lek znaleźć, nawet jeśli to tylko plotka. Problem polega na tym, że słuch o człowieku, który wynalazł owo panaceum, zaginął gdy ten przeprowadził się do Exeter. Podążając śladami, drużyna zrekonstruuje w małym stopniu historię spalonej posiadłości (która może być w tej chwili nawiedzona). Gdy dowiedzą się wystarczająco, prawdopodobnie spróbują odnaleźć któreś z Dzieł, w nadziei, że będzie to ktoś, kto znał sekrety Ojca. Trafią na Misfita, który w mig pojmie, że śmiertelnicy mogą mu bardzo pomóc. O ile on sam nie poznał nigdy rytuału, wie, że niektórzy z jego braci i sióstr tą wiedzę posiadali. Dzięki temu, że nie wspomni, że Dzieło nie posiada żadnych wspomnień, być może nakłoni drużynę do pomocy w odnalezieniu innych. Czternasty przy tym będzie starał się ograniczać kontakt, aby nie wywołać Niepokoju (Disquiet). Im więcej wiedzy postaci będą zdobywać, tym będą się narażać na coraz większe niebezpieczeństwa. Co na to nadnaturalne „siły porządkowe” jak chociażby Strażnicy Zasłony? Bohaterowie będą musieli zadać sobie pytanie, czy owa bliska im osoba jest warta takiego poświęcenia? Czy, gdy zdadzą sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakim jest polująca na Dzieła organizacja, skażą chorą osobę na życie jako warzywo?
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Adrian Szyszko
Antagonista do Wilkołaka: Odrzuconych
Antagonista

Komentarze


8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Fajnie jest widziec, ze WoD Polter sie rozwija w tak szybkim tempie. Poki co na pewno jest to "number one" wsrod WoDowych portali w Polsce :)
07-04-2008 21:42
Onslo
    Miło,
Ocena:
0
że ktoś poza mną wspiera promocję Prometejczyka na Polterze :)
07-04-2008 22:45
Kot
    Niezłe
Ocena:
0
Naprawdę dobry kawałek artykułu. Ciekawa historia i dobrze przemyślana postać.
11-04-2008 08:28
~Bartosz 'Kastor Krieg' Chilicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
O, naprawdę fajna ilustracja. Dobra robota.
19-04-2008 21:00
Turel
   
Ocena:
0
Super ilustracja. :] Niczego innego się po autorce nie spodziewałem. Tylko czemu nie jest wspomniana pod tytułem arta?
19-04-2008 23:24
Gerard Heime
   
Ocena:
0
Przepraszam za niedopatrzenie redakcji, informację o ilustratorce już dodałem.
20-04-2008 00:30
karola-j
   
Ocena:
0
Dzięki :]
20-04-2008 16:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.