Otóż graliśmy wtedy nałogowo w Rage CCG i Vampire the Eternal Struggle. Dla niewtajemniczonych, oba tytuły to karcianki White Wolfa - pierwsza traktująca o wilkołakach i ich walce o Gaję, druga traktująca o wampirach i ich ponadczasowym Jihadzie. Obie pozycje są warte tego, aby się z nimi zapoznać i chociaż Rage już dawno upadł (załatwiła go ta przepowiadana od wieków Apokalipsa) to V:tES ma się nadal świetnie. Na czym polegał nasz eksperyment? Był on dosyć prosty. Każdy z graczy przynosił swojego decka i zaczynaliśmy sesję. Dosyć nietypową, bo nie było żadnego narratora, a ona sama była rozgrywaniem karcianego meczu. Od standardowej rozgrywki karcianej różniła się jedynie tym, że wraz z zagrywaniem na stół kolejnych kart gracze opowiadali historię (np. o tym jak to dzielna wataha garou postanowiła zniszczyć fabrykę Pentexu, albo jak pewna koteria wampirów postanowiła przejąć władzę w Nowym Jorku). Rozpoczynał ją (historię - przyp. red.) ten, kto zaczął grę, a następne cegiełki dokładali doń kolejni gracze. Oczywiście, wymogiem była spójność całej opowieści - nie można było sobie, ot tak, wszystkiego zmienić - trzeba było trzymać się tego, co zostało poprzednio powiedziane. W obu karciankach występują postacie z uniwersum oWODu, więc każdy z graczy odgrywał ich zachowanie, działania, przemyślenia tak samo jakby odgrywał swoją własną postać podczas normalnej sesji. W ten sposób każda skończona rozgrywka (która trwała przeciętnie 3-4 godziny) przypominała w pewnym sensie skończoną przygodę, a kolejna karciana partia była czymś zupełnie niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju.
Wydaje mi się, że w ten sposób udało nam się przeskoczyć pewną powtarzalność, która zawsze pojawia się w grach karcianych. Dodatkowo stworzyliśmy chyba pewnego rodzaju nową jakość, ciekawą hybrydę obu gatunków - kolekcjonerskich gier karcianych i gier fabularnych. Postanowiłem i was zachęcić do tego abyście spróbowali tak poeksperymentować. Jestem ciekawy, czy wam również przypadnie coś takiego do gustu i jakie będą tego efekty.