» Świat Mroku » Almanach » Prawie "Pogromcy mitów" #2

Prawie "Pogromcy mitów" #2

Poniższy tekst jest drugim z cyklu artykułów dotyczących "prawdziwych" zjawisk nadnaturalnych. Podobnie jak w pierwszej części podane są oryginalne nazwy, daty, nazwiska i miejscowości. Własne interpretacje oraz zainspirowane pomysły podane są w ramkach, pozostała treść nie posiada żadnych mechanicznych rozwiązań, czy wskazówek dla prowadzącego. Zabieg ten zastosowano, by tekst, pisany pod kątem Świata Mroku, mógł być użyteczny w innych systemach, lub traktowany jako zbiór ciekawostek.
Płaczący chłopiec
Popularna w latach 80-tych XX wieku reprodukcja obrazu Płaczący chłopiec wywołała spore zamieszanie w Wielkiej Brytanii. Przedstawiała chłopca – sierotę – namalowanego przez Hiszpańskiego malarza. Niedługo po ukończeniu malowidła chłopiec pozujący do obrazu zginął w wypadku samochodowym, a pracownia artysty spłonęła niemal doszczętnie. Obraz się uratował. W tamtych latach doszło w Anglii do prawdziwej plagi pożarów. Wielu wierzyło, że istniejący w kilku wersjach portret jest obłożony klątwą, sięgającą wszystkich kopii i reprodukcji. Wszystko zaczęło się od gazety "Sun", w której opublikowano wywiad z Peterem Hallem, strażakiem z Yorkshire. Wspomniał on, że wielokrotnie w miejscach, gdzie ugaszono pożary znajdowano nietknięte obrazy przedstawiające żałośnie spoglądające, płaczące dziecko. Pomysłowy dziennikarz ogłosił, że nad obrazami ciąży klątwa, a w domach, w których wiszą wybuchają pożary, nie czyniące Płaczącemu chłopcu żadnej krzywdy. Po pojawieniu się artykułów z opisanymi kilkoma takimi przypadkami, do redakcji "Sun" zaczęły napływać duże ilości listów, których autorzy potwierdzali teorię dziennikarza. Okazało się, że nie może być mowy o akcie zbiorowej histerii - autorzy listów podawali swoje nazwiska i adresy, więc bez problemu można było zweryfikować ich prawdomówność. Korzystając z zamieszania, sekretarz pewnego towarzystwa folklorystycznego zaczął głosić teorię, na temat rzekomej krzywdy jaką malarz wyrządził dziecku. Nie spotkała się ona jednak z większym zainteresowaniem, ani poparciem. Sceptycy, właściwym sobie zwyczajem uznali ludzką zabobonność, ignorancję i mitomanię wokół zwykłego zbiegu okoliczności, za podwaliny tych opowieści. Finał sprawy był dość efektowny, w 1985 roku w Guy Fawkes Day (obchodzony jako "dzień fajerwerków") doszło do masowego spalania obrazów: tysiące ludzi wrzucało reprodukcje Płaczącego chłopca do ognisk tańcząc wokół i wiwatując. W lutym 1986 roku w pożarze swojego domu zginęła starsza kobieta. Wychodzący z pogorzeliska strażak powiedział: "Aż trudno uwierzyć, że obraz przetrwał w całkowicie spalonym domu...".
  • W artystycznym światku krąży legenda o "diable sztuki" który w zamian za duszę daje niepospolity geniusz twórczy. Niestety, umawiając się z nim trzeba strasznie uważać, by nie zostać wykiwanym. Przykładem może być ambitny Hiszpan, który dostał tylko jeden sławny obraz. "Sława" godna "Jelenia na rykowisku" masa kopii i tyle. Sam malarz podobno nieustannie próbuje uciec z piekła, ale nigdy nie zdąży, nim przejdzie przez obraz-bramę zostaje pochwycony. I tylko ogniom piekielnym udaje się stamtąd wydostać...
  • Wybitny malarz ginie w pracowni z rąk nieznanego sprawcy, rodzina dość szybko sprzedaje część przedmiotów do antykwariatów. Wśród nich jest sztaluga mistrza, nawiedzana przez jego ducha. Wpływ zjawy może być zaczątkiem ciekawej sesji, od niespełnionego pragnienia dokończenia dzieła życia, przez natchnienie nowych użytkowników, po próby wskazania mordercy.
Nie jedz cukierków za złe pieniądze, bo zjesz diabła
Mamy początek XX wieku, kilkuletnia Eleanore Zugun, córka rumuńskich wieśniaków idąc drogą znajduje kilka monet. Ucieszona, kupuje sobie za nie trochę słodyczy i wraca do domu. Jej babcia dowiedziawszy się o tym, robi straszną awanturę o takie marnotrawstwo, zarzucając wydanie pieniędzy diabła i następnie połknięcie go wraz z cukierkami. Przerażona dziewczynka już pierwszej nocy staje się uczestniczką niewyjaśnionego, strasznego zjawiska. Wokół łóżka małej zaczynają latać kamienie i pękają szyby, egzorcyzmy nie dają żadnych efektów. Zmęczeni sytuacją rodzice dla świętego spokoju odsyłają Eleanore do okolicznego klasztoru. Tam ataki nasilają się – nawet ciężkie meble unoszą się nad podłogą, dochodzi do teleportacji przedmiotów. Dziewczynka zostaje zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Sprawa szybko zyskuje zainteresowanie zagranicznych badaczy zjawisk sprzecznych z naturą, Fritz Grünewald, niemiecki badacz, umiera na zawał nim zdołał dokończyć badania. We wrześniu 1925 roku dziewczynką zajmuje się mecenas badań parapsychologicznych, hrabina Zoë Wassilko-Serecki i zabiera ją do Wiednia. W ciągu roku udokumentowane zostaje ponad 900 niewyjaśnianych zjawisk, które utwierdziły Eleanore w wierze, że opętał ją Dracu (tak Rumuni nazywają diabła), którego próbuje przebłagać drobnymi podarkami. W kwietniu 1926 roku Harry Price, słynny łowca duchów proponuje hrabinie, by przywiozła dziewczynkę do Londynu. Jest świadkiem działań Dracu: przedmioty znikają i pojawiają się w innych miejscach. Po każdym takim zdarzeniu puls Eleanore zwiększa się o jakieś 20 uderzeń na minutę, co sugeruje, że w istocie to ona jest źródłem zjawiska. Co więcej, ilekroć Dracu jest w złym humorze odbija się to na dziewczynce. Na jej rękach, twarzy, dłoniach i tułowiu same pojawiają się zadrapania, ślady ugryzień, pręgi i "pokrzywki". Po jakimś czasie Prince orientuje się, że nie są one czymś nadzwyczajnym, gdyż mają podłoże czysto psychologiczne. Ba, da się nawet nad nimi zapanować, gdyż zjawiska kojarzone z działalnością poltergeistów często dotyczą małych dzieci. I tym razem jest tak samo – gdy Eleanore dorosła Dracu odszedł. Prawdopodobnie gdyby nie słowa babci, do "opętania" nigdy by nie doszło Harry Price: (1881-1948) swoją przygodę z Eleanore opisał w książce Poltergeist Over England, znano go jako ekscentrycznego parapsychologa i łowcę duchów. Rozsławił się badaniami różnych zjawisk nadnaturalnych, zwłaszcza sprawą plebanii w Borley (ponoć to najczęściej nawiedzane miejsce w Anglii). Szczególnie ciekawiła go fotografia astralna oraz demaskacja oszustw spirytystów. Uniwersytetowi Londyńskiemu przekazał swoją kolekcję rzadkich książek, gazet, broszur, wycinków i grafik, napisał między innymi: Leaves from Psychist's Case-Book, Fifty Years of Psychical Research, Confesions of a Ghost Hunter. O nim samym również można poczytać: Harry Price: The Biography of a Ghost Hunter.
  • Do szpitala przyjeżdżają rodzice z pobitym dzieckiem, które nie wie jak się poraniło. Podejrzenie pada na słynącego z porywczości ojca, z dzieckiem zaczynają dziać się dziwne rzeczy, dochodzi do niewyjaśnianych zjawisk i okaleczeń nieznanego pochodzenia.
  • Ktoś włamał się do Uniwersytetu Londyńskiego, przekazany zbiór Harrego Price'a został przeszukany i rozrzucony. Kim jest włamywacz? Czy coś zginęło? Czego szukano? Przecież nie oddano by tam niczego niebezpiecznego...
Tajemniczy autostopowicze
Opowieści dotyczące przygód kierowców samochodowych i tego, co spotkali przy drodze są rozpowszechnione na całym świecie. Tak zwane "duchy drogi", "widmowi autostopowicze" lub z angielskiego "wayside ghost" są zazwyczaj błąkającymi się duszami ludzi, których gwałtowna śmierć miała coś wspólnego z odcinkiem trasy, na której się pojawiają. Historie zwykle są podobne: samotny kierowca jedzie pustą szosą, ciemność oświetlają tylko żółte światła samochodu, radio zaczyna gubić sygnał, na poboczu widać samotną postać. Co ktoś robi na takim pustkowiu w środku nocy..? Kierowca niemal odruchowo naciska hamulec... W tym momencie kończy się wspólna część legend z grupy "wayside", droga okazuje się pusta, cień który przeciął szosę wydaję się być tylko omamem zmęczonych oczu, lub przeciwnie - autostopowicz pozostaje jak najbardziej obecny i wsiada do samochodu. Jest milczący, ponury, spogląda gdzieś w przestrzeń, gdy mówi to poruszają się tylko jego usta. Czasem znika w połowie rozmowy, krzyczy w niebezpiecznym odcinku trasy lub atakuje kierowcę. Nie zawsze jednak spotkany wędrowiec musi być tak "klasyczny", niebezpieczny. Niekiedy spotkana zjawa ostrzega przed zagrożeniem, lub nie jest zupełnie zainteresowana podwiezieniem - chce tylko zakomunikować swoją decyzję. Jedną z pierwszych odnotowanych upiorów tego typu jest pochodząca z 1934 roku anegdota o Mary od Zmartwychwstania. Niewiele o niej wiadomo poza tym, że po kłótni z chłopakiem postanowiła wracać z balu autostopem, niestety potrącił ją samochód - zginęła na miejscu (warto tu wspomnieć, że motyw odrzuconej miłości jest częsty w historiach duchów dróg). Jej przydomek pochodzi od Cmentarza Zmartwychwstania Pańskiego w Chicago, gdzie ją pochowano. Pięć lat po wypadku zaczęły chodzić pogłoski, że na tamtym odcinku drogi kierowcy zatrzymywali się by podwieźć młodą, ubraną na biało kobietę. Była ona bardzo łagodna i rozmowna, prosiła by zabrać ją na bal lub cmentarz. Nigdy jednak nie wsiadła do żadnego samochodu, po chwili zwyczajnie znikała. Bardzo znana historia pochodzi z Francji, 1981 roku. Dochodziła północ, samochód zatrzymał się po młodą autostopowiczkę, siedziały w nim już cztery osoby. Według zapisu pasażer z przodu musiał wysiąść, by wpuścić dziewczynę na tylne siedzenie, gdyż jechali dwudrzwiowym renault. Dobry humor dopisywał, magnetofon grał na cały regulator, auto rozpędzało się coraz bardziej. Gdy zbliżało się do ostrego wirażu autostopowiczka krzyknęła "Uważaj! Nie pędź tak, bo się zabijesz!". Kierowca potulnie zwolnił i przejechał niebezpieczny fragment drogi. Po chwili wszyscy zdali sobie sprawę, że autostopowiczka zniknęła. Wstrząs był tak silny, że nie mogąc otrząsnąć się z szoku, pasażerowie natychmiast udali się na policję, by zgłosić zajście. Dzięki temu zachowała się zarówno ta opowieść, jak i komentarz dyżurującego wtedy inspektora Lopeza "Byli naprawdę przerażeni. Zrozumieliśmy, że nie kłamią. Sam poczułem ciarki na plecach". Współcześnie motyw ten występuje w wielu filmach, serialach i książkach zawierających opisane wyżej motywy. Dobrą inspiracją może być pilotowy odcinek serialu Supernatural (w Polsce emitowane pod tytułem Nie z tego świata), opowiadający historię Białej Damy mordującej przy drodze niewiernych mężczyzn.
  • Na jednym z odcinków autostrady upiornie regularnie zaczęły zdarzać się wypadki, co dziwne, mimo stłuczki na miejscu zostaje tylko jeden z pojazdów. Ci, którzy przeżywają opowiadają zawsze o tym samym czarnym pojeździe o przyciemnionych szybach, przez które nie widać kierowcy. Odcinek autostrady nie ma wyjazdów poza głównymi, monitoring nie zarejestrował jednak wjeżdżającego, ani wyjeżdżającego auta pasującego do opisu.
  • W ciemnym lesie, długo po północy kierowca - biznesmen w podróży - widzi młodziutką, przygarbioną dziewczynę sprzedającą przy drodze jagody i grzyby. Zatrzymuje się przy niej, zaskoczony tym niecodziennym widokiem. Gdy kilka dni później dochodzi do siebie w szpitalu pamięta to i wpatrujące się w niego, przerażające oczy.
Samoczynne konserwacje ciał
Od średniowiecza w świadomości katolików zakorzenione jest przekonanie, że nie psucie się zwłok świadczy świętości zmarłego. Nie zawsze jednak, jak się okazuje, jest to prawdą. Przypadek hrabiego Christiana Friedricha von Kahlbutz (1651-1702) jest o tyle nietypowy, że "nie-święty" to za delikatnie powiedziane. Oprócz jedenastu legalnych potomków, zmajstrował blisko czterdzieścioro z nieprawego łoża. Wszystko było "zgodne z prawem", ponieważ hrabia swobodnie korzystał z prawa, według którego mógł spędzić noc poślubną z każdą zamieszkującą jego ziemie kobietą (później zaczęto odkupywać "prawo pierwszej nocy" na rzecz pana młodego, aż zwyczaj zaniknął zupełnie). W 1690 roku w odwecie za nie zastosowanie się do tego prawa hrabia zamordował pasterza z Bückwiz, wdowa po chłopie podała von Kahlbutza do sądu w Neustadt. Jurny pan ziemski jednak wywinął się karze składając przysięgę czystości: "Jeśli to ja zabiłem tego człowieka, niech Bóg sprawi, by moje ciało nigdy nie zgniło", do dziś zachowały się dokumenty procesowe, jednak sama treść przysięgi przekazywana była ustnie. Po śmierci hrabiego jego zwłoki położono w krypcie XIII-wiecznego kościoła w Kampehl. W 1794 roku nowy właściciel ziem nakazał renowację świątyni i przeniesienie stamtąd zwłok na pobliski cmentarz. Okazało się, że jedno z ciał uległo mumifikacji, z dokumentów parafialnych wywnioskowano, że to zwłoki nie kogo innego jak samego von Kahlbutza. W latach 1895-1983 znalezisko poddano różnym badaniom, które wykluczyły ażeby ciało było balsamowane. Dalsze poszukiwania powodów samoczynnej konserwacji także spełzły na niczym: w organach wewnętrznych nie było żadnych leków lub trucizn, w krypcie i trumnie nie było śladu po jakichkolwiek gazach czy związkach chemicznych o działaniu konserwującym. Pojawiła się teoria, że śmierć hrabiego spowodowała wyniszczająca choroba, w skutek której pozbawione składników odżywczych ciało wyschło zamiast zgnić. Mumia waży niespełna 6 kilogramów, za życia von Kahlbutz ważył jakieś 70 kilo, co może potwierdzać te przypuszczenia. Po zmarłym został podobno duch, którego ostatni raz widziano w 1806 roku. Popełnił wtedy ponoć jeszcze jedno morderstwo. Zazwyczaj jednak nie psucie się ciała dotyczy osób uznanych za święte, więcej nawet, jest uznawany za dowód na świętości właśnie. Oto zaledwie kilka przykładów:
  • Szczątki św. Bernadetty wystawione na pokaz nie zmieniły wyglądu od czasu jej śmieci w 1879 roku.
  • Przyjaciółka św. Farnciszka, św. Klara z Asyżu, nie rozkłada się od ponad 750. lat. Zmarła przez długotrwałe posty i umartwiania.
  • Św. Katarzyna Laboure została ekshumowana po 57. latach. Jej nie tracące "świeżości" szczątki do dziś są wystawiane w Paryskim Domu Sióstr Miłosierdzia.
  • Nienaruszone ciało św. Rity z Cascia słynie także z tego, że kilkakrotnie samo zmieniało pozycję, oczy się co jakiś czas otwierały i zamykały.
  • Ciało św. Teresy Małgorzaty od Najświętszego Serca Jezusa dwa dni po śmieci było w idealnym stanie, mimo iż za życia choroba zamieniła je w fioletową, opuchniętą masę.
Co ciekawe, poza świetnym zachowaniem się, ciała świętych miały często jeszcze inne "cudowne" właściwości. Zamiast spodziewanego trupiego odoru wydzielały przyjemną, "niebiańską" woń (za sprawą tego cudu powstał między innymi polski film Jasminum), co więcej krew nie zastygała, nawet więcej: wielu ludzi odpowiedzialnych za pobieranie fragmentów ciał świętych na relikwie może poświadczyć, iż mimo upływu setek lat, z uszkodzonego ciała wypływała krew lub bezbarwna ciecz, często roznosząca piękny zapach. Wiele szczątków cechujących nierozkładaniem się, na zawsze pozostaje miękka i elastyczna, zupełnie jak ciało żywego człowieka.
  • Świętość to nie tylko zbiór religijnych doświadczeń, ale także wielki biznes. Pielgrzymi dla wielu są tylko podgatunkiem turystów, ciągle napływających szeroką falą, dla wielu są idealnym, łatwym łupem, niekoniecznie w sensie finansowym. Nie lada wyzwaniem może być dla graczy łapanie mordercy w wielkim, zmiennym tłumie ze wszystkich stron świata.
  • "Prawo pierwszej nocy" jest już tylko przeszłością. Oficjalnie. W praktyce młody hrabia - przedsiębiorca żyjący na peryferiach razem ze swoimi pracownikami nie ma zamiaru sobie niczego odmawiać. Zaproszeni na ślub gracze są zbulwersowani, ich gniew jednak szybko zmienia się w zdziwienie, gdy dowiadują się, że współczesny władca ziemski ma w swoim posiadaniu coś, co brutalnie i skutecznie zniechęca ludzi do buntu.
Roślinki
Cleve Backster jest znanym i cenionym ekspertem, pracując dla CIA zdobył międzynarodową sławę specjalisty do spraw wykrywaczy kłamstw. Największe zainteresowanie wzbudziła jego kontrowersyjna teoria traktująca o komunikacji roślin - biokomunikacji. Twierdził uparcie, że ma dowód na to, że rośliny są w stanie czuć ból, przyjemność i różnego typu emocje. Swoje postulaty ogłosił 2 lutego 1966 roku, nie udało mu się jednak ich nigdy niezbicie potwierdzić. Nie mniej to, co zaobserwował może budzić lekki niepokój... Podłączona do wykrywacza kłamstw roślina emocjonalnie reagowała zaskakująco podobnie do ludzi. Poligraf wykazał pozytywną reakcję na podlewanie, natomiast sama myśl o przytknięciu do liści rośliny płonącej zapałki sprawiła, że maszyna odnotowała strach. Niepokojące jest to, że sama myśl jest w stanie wywołać u rośliny gwałtowną reakcję, pojawiło się pytanie - wyczuwają emocje czy myśli? Dalsze eksperymenty potwierdziły, że będąc w stanie zagrożenia rośliny przejawiają lęk. Tak samo, gdy obok działa się krzywda innemu stworzeniu (na przykład wrzucenie żywej krewetki do gotującej się wody). Inne testy wskazały, że rośliny rozpoznają osobę, która w ich obecności zniszczyła inną roślinę. Backster jest jednak tylko wierzchołkiem góry lodowej, szeroko pojęta wrażliwość roślin intrygowała różnych badaczy od dawna. Gustav Fechner, XIX wieczny niemiecki fizyk twierdził, że rośliny mają duszę. Karol Darwin odnotował, iż niekoniecznie widocznie reagują, ale na pewno rejestrują bodźce. Na początku wieku XX, indyjski naukowiec sir Jagadis Chandra Bose utrzymywał, że rośliny posiadają pewien wariant układu nerwowego, podatnego na stymulację. Amerykański ogrodnik Luther Burbank ogłaszał wszem i wobec, że kluczem do sukcesu w dziedzinie uprawy jest otaczanie roślin miłością, muzyką i modlitwą. Do dziś mówi się, że do kwiatów powinno się mówić, by lepiej rosły. Biokomunikacyjne eksperymenty Backstera opisano w 1968 roku w Inernational Journal of Parapsychology i w The Secret Life of Plants (podobno opublikowane w Polsce jako Tajemnicze życie roślin) autorstwa Petera Tompkina i Christophera Birda. Nie udało się powtórzyć eksperymentów, które dałyby podobne efekty, nikt nie wierzył w oszustwo Cleve'a, więc uznano, że zawiodły jakieś jego metody. W latach 70. w byłym Związku Radzieckim dwóch parapsychologów A. P. Dubrow i W. N. Puszkin niezależnie od siebie uzyskali podobne wyniki. Sceptycy twierdzą, że odczyty poligrafów nie są wiarygodne, rejestrują reakcję na wydychany przez ludzi dwutlenek węgla. Niemniej, mimo tych głosów rozsądku "efekt Backstera" intryguje, niepokoi i skłania do przemyśleń, a wielu także do badań i eksperymentów. Potrzeba poznania prawdy jest zbyt silna, bo przecież mało kogo zachwyca fakt, że rząd doniczek na parapecie może być mieszkaniem milczących obserwatorów naszych myśli i działań.
  • Wielki park wraz z kompleksem ogrodów przez lata był chlubą jednego z Zakładów Psychiatrycznych. Ostatnio jednak zaczęły się tam dziać dziwne rzeczy, pensjonariusze panicznie boją się tego miejsca, ogrodnik i jedna z pielęgniarek popełniają w nim samobójstwo, rośliny chorują, nie słychać w nim ptaków ani owadów. Wszystko wskazuje na to, że wieloletnia atmosfera szaleństwa i strachu Zakładu wypaczyła jakoś ten park.
  • Przewrotność świata bywa zdumiewająca, bowiem hodowane tylko na spalenie rośliny halucynogenne zdają się być podświadomie mściwe. Narkotyczne wizje przesycone są nienawiścią natury wobec niszczącej ją rasy ludzkiej, silne emocje, które nie mogły być wykrzyczane płyną razem z krwią. Budzą się na nowo, skłaniają do wyładowania swojej agresji, a jej narzędziem staje się człowiek.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Pierwsze miejsce w konkursie Ekwinocjum Wiosna 2009
Drugie miejsce w konkursie Ekwinocjum Wiosna 2009, cz.2
Drugie miejsce, cz.1
Antagonista

Komentarze


Ainsel
   
Ocena:
+1
Bardzo podoba mi się motyw z roślinami, szczególnie z mściwymi halucynogenami. Bohaterowie trafiają do kryjówki Tego Złego, która znajduje się w położonej gdzieś na odludziu palarni opium. Po pokonaniu przeciwnika BG myśląc że to już koniec padają ofiarą dymu z opium i trafiają do krainy wypełnionej koszmarami. Motyw bardzo nośny, szczególnie dla MG z chorą wyobraźnią!
16-10-2008 20:40
neishin
    heh
Ocena:
0
Mordercze rośliny? przypomina się The Happening (polecam zobaczyć tylko na zasadzie campowania ze znajomymi albo po środkach pochodzenia roślinnego - straszna nuda:D).

A co do Znikającego Autostopowicza (jak wersję miejskolegendową opisała prof. Brunvand) to z tego co czytałem do magisterki podobna opowieść funkcjonowała już w feudalnej Japonii. Kobieta prosiła, żeby samurai odprowadzil ją do domu, ale była ubrudzona, dlatego prosiła, żeby on szedł przodem i na nią nie patrzył. Oczywiście znikała tuż przed swoim domem, a w środku okazywało się, że nie żyje od kilku lat.

Artykuł bardzo zacny!
16-10-2008 22:12
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Fajny artykuł, ale co do roślinek... Jak do bada się roślinę poligrafem? Przecież chyba nie mierzy się ciśnienia krwi, rytmu oddechu czy przewodnictwa skóry, hę?
17-10-2008 12:43
Sayonara
   
Ocena:
0
Bardzo fajny tekst. Od razu kilka pomysłów na sesje się pojawiło. Więcej poproszę :)
17-10-2008 14:22
~Nivo

Użytkownik niezarejestrowany
    Brawo!
Ocena:
0
Świetny tekst, bardzo proszę o kontynuację cyklu! Mam dwa zastrzeżenia:

"sprawą plebani w Borley" - zdaje się że jeszcze jedno "i" się przyda

"zmajstrował blisko czterdzieścioro z nieprawego łoża" - czy tylko mnie absolutnie nie pasuje pierwszy wyraz?
17-10-2008 20:35
Faviela
   
Ocena:
0
Ha, dzięki wielkie za miłe słowa, aż ma się siłę brać za następne części ;)

@Craven
Ok, specjalnie na prośbę dorzuciłam do artykułu pstryknięte przeze mnie zdjęcie zdjęcia Backstera przy pracy, przepraszam za słabą jakość :<

@Nivo
Dzięki wielkie! No może coś z tym jest, ale użyłam tego wyrazu z premedytacją ;)
17-10-2008 20:38
Gerard Heime
   
Ocena:
0
pstryknięte przeze mnie zdjęcie zdjęcia Backstera przy pracy

Wow. Skąd znasz tego kolesia???
18-10-2008 22:43
Faviela
   
Ocena:
0
To zdjęcie zdjęcia. No zdjęcie artykułu na papierze :)
18-10-2008 23:06
~Favi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Z joe

O płaczącym chłopcu:

"Jeśli wierzyć plotkom, klątwa zawisła nad tym obrazem wkrótce po jego namalowaniu. Ponoć chłopczyk pozujący artyście zginął w tragicznym wypadku samochodowym. Wcześniej jednak ogień strawił pracownię hiszpańskiego artysty, który ów portret stworzył. Warto odnotować, że w historii tej pierwsze skrzypce gra właśnie ten śmiercionośny żywioł.

W połowie lat osiemdziesiątych, w Wielkiej Brytanii spłonęło ok. pięćdziesięciu domów. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że w każdym z tych przypadków strażacy znajdowali wśród dogasających zgliszczy budynków nienaruszony ogniem obraz „Płaczącego chłopca”. W tamtym czasie dzieło to było często reprodukowanym obrazem, a mieszkańcom Wysp, na ich nieszczęście, malunek ten wyjątkowo przypadł do gustu.


Sprawą zainteresowały się media, informując o kolejnych pożarach pochłaniających mieszkania posiadaczy malowidła. Głośnym echem odbiła się historia kobiety posiadającej w swym domu efektowną kolekcję obrazów, w tym i „Płaczącego chłopca”. Jak można się domyślić, po pożarze, który pozbawił kobietę dachu nad głową, pozostała jej tylko jedna pamiątka – przeklęte dzieło hiszpańskiego artysty.
Przerażeni posiadacze naładowanego złą energią obrazu zaczęli urządzać publiczne masowe niszczenie reprodukcji malowidła. Osoby zajmujące się sprawami paranormalnymi twierdziły, że za emanującą z obrazu złą energię, odpowiedzialny jest tragicznie zmarły chłopiec.
W 1995 roku pewien badacz - emerytowany nauczyciel, George Mallory, opisał wynik swojego śledztwa w tej sprawie. Okazuje się, że autorem dzieła był stary artysta – Franchot Seville, na co dzień trudniący się tworzeniem ręcznie malowanych pocztówek. W 1969 roku, przechadzając się uliczkami Madrytu, jego uwagę przykuł mały, płaczący obdartus. Dzieciak był zamknięty w sobie i nie zamienił z malarzem ani jednego słowa, natomiast Seville, zaintrygowany wyjątkowo smutnymi oczami malca, postanowił go sportretować. Ciekawość nie pozwoliła mu jednak na tym poprzestać i w końcu udało mu się znaleźć pewnego katolickiego księdza – jedyną osobę, która mogłaby coś mu o nieszczęśliwym chłopcu powiedzieć. Dzieciak nazywał się Don Bonillo i błąkał się zapłakany po ulicach Madrytu od czasu, kiedy na jego oczach zginęli w pożarze rodzice. Ksiądz poprosił też artystę o zerwanie jakiegokolwiek kontaktu z malcem – mówiło się bowiem, że ciąży na nim klątwa przywołująca ogień w miejsce, w którym chłopiec się pojawia. Z tego to powodu prości mieszczanie przezywali brzdąca pseudonimem „Diablo”. Seville, który znacznie się wzbogacił dzięki temu dziełu, nie zastosował się do próśb duchownego i już wkrótce w ogniu stanęła jego pracownia. Zrujnowany malarz oskarżył o podpalenie Bonillo. Ten, przestraszony gniewem artysty, uciekł i nigdy więcej nie stanął już na jego drodze.

Historia nie miała szczęśliwego zakończenia. Po serii pożarów, nikt nie chciał już kupować obrazów starego Seville i artysta szybko stracił pieniądze, które zarobił dzięki malunkowi.

W 1976 roku policji nie udało się zidentyfikować zwęglonych zwłok ofiary wypadku samochodowego. Auto doszczętnie spłonęło. Jedynym przedmiotem, który nie został kompletnie pochłonięty przez ogień, było prawo jazdy nieszczęsnego kierowcy. Był nim dziewiętnastoletni Don Bonillo."
30-10-2009 19:14

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.