» Opowiadania » Szept

Szept


wersja do druku

Muzyczna wariacja ?

Ilustracje: Vermiliona

Szept
Cisza. Każdy wie co to cisza.. prawda ? Do czego mógłbym ją porównać.. To tak jakby obudzić się w środku nocy... Stan pomiędzy jawą a snem... Stan w którym leży się jeszcze w łóżku i słucha, słucha ciszy. Czy ktoś kiedyś zastanawiał się jak piękna jest cisza ? Przy zgiełku ulic, wrzasku przechodniów, hałasie samochodów... Dopiero w środku nocy... Potrafimy docenić ciszę. W taką atramentowa noc. Księżyc już dawno schował swoje oblicze za gęstym kożuchem z chmur...

Tę atramentową noc rozświetlał nikły promień świecy. Lekko tańczył na końcówce knota. Płomień co rusz zmieniał barwę i rozmiar. To podskakiwał to znów zamierał. Przechylał się we wszystkie strony. Czarny wosk spływał powoli po delikatnych jeszcze twardych woskowych ściankach. Płomień coraz bardziej zagłębiał się w szeroką świecę, tak jakby chciał się schować i zatrzymać dla siebie tę cząstkę światła, która była mu tak droga... Lekko podskakiwał poruszany niewidzialnym wiatrem. Maleńkie strużki dymy tańczyły w powietrzu wkładając się w fantazyjne wzory. Wokół unosił się przyjemny zapach stopionego wosku... Świeca, jedyne źródło światła stała na środku pokoju. Podrygujący w swym makabrycznym tańcu płomień rzucał finezyjne cienie na ściany pokoju, a te układały się w dziwne kształty, które jedynie chory umysł mógłby rozróżnić. To zbliżały się to znów oddalały. Była tam ciemna postać falująca lekko na ścianie , wyciągająca swe dłonie, pomarszczone przez zagięcia tapet ku świecy, by zdusić płomień, iskierkę życia. Obok piętrzyło się drzewo, chore, powykręcane. Mogło się wydawać, że jego gałęzie rozwijają się by zaraz, wraz z podskokiem świecy, opaść na ziemie i.. zniknąć. - Najprościej jest zniknąć.. Zostawić wszystko i zniknąć. – szepnął głos... Drzewo również zdawało się wyciągać gałęzie w kierunku świecy, która jakby zalękniona, panicznie broniąca swej iskierki - uciekała. Płomień tańczył, uciekał we wszystkie strony. Cień jego iskry zatrzymał się na pomarszczonej barwnej płachcie zwieszonej z sufitu. Chwile zmagał się sam z sobą... Zakotłował się, wdał się w bójkę... Sam z sobą, falował, rozrywał się, by znowu się zrosnąć w jedną całość. Cień wyglądał jakby chciał chwycić, zerwać ten kawał materiału... Powoli powstawał kształt ... Dłonie - kolejne palce wyłaniały się z mroku, demonstrowały swe istnienie na płachcie. Palce - pierwszy, drugi, trzeci.... Kolejna dłoń, kolejne palce, i kolejna... I kolejna... Dziesięć dłoni, sto, tysiąc.... Płomień zmalał... Zatańczył, uciekł... Teraz ten malutki ogieniek, namiastka domowego ogniska rzucał światło na małą wenecką maskę wiszącą na ścianie. Biała za dnia twarz teraz mieniła się mnóstwem kolorów , tak jakby była lustrem, odbijała kolory płomienia. Jej pulchne policzki co rusz zmieniały barwę... Czerwone, żółte, pomarańczowe... niebieskie ? Puste , pokryte cieniem oczodoły oglądały pokój, oglądały to przedstawienie. Cień biegał sobie po masce... Lekko uniosła się brew... Łza na lewym policzku zdawała się spływać... Maleńkie , czerwonawe usteczka zdawały się ściągnąć... Maleńki nosek, zmarszczył. Maska na chwile przymknęła powieki... Co cień może uczynić ze zwykłych rzeczy ? A gdyby maska naprawdę ożyła ? Płomień zmalał ponownie. Teraz walczył z niewidzialnym wiatrem, z tysiącem dłoni, rękami przybysza, z gałęziami drzewa..... Walczył o przetrwanie.. O swój szept. O strużkę dymu, o światło. Cień toczył własną walkę. Na niewielkim suficie, na czterech ścianach... Które z nich wygra ? Cień czy Płomień ?

Czerwono - żółta barwa płomienia znalazła swe odbicie. Płomień podskoczył i na ułamek sekundy oderwał się od knota. Cienie zatańczyły na twarzy. Długie włosy spływały kaskadami po policzkach , ramionach. Świeca deformowała ich kolor, nadawała im inny, mniej realny.... Z resztą.. co jest realne ? Z ciemności wyłaniały się oczy... Płomień z radością obijał się w szklistych oczach.. Eksponował ich kolor – zielony. Oczy przyglądały się płomieniowi, a może to płomień patrzył w oczy ? Oczy w których kiedyś gościła radość, życie, a teraz ? Smutek, żal, klęska... - Czy można wygrać z życiem ? Kiedy ono przeciwstawia się tobie w każdej dziedzinie ? – głos postawił kolejne pytanie...

Spokój i harmonię cieszy zmącił dźwięk. Nie taki zwykły.. Ten był nieśmiały, płynący.... Pojedyncze dźwięki, które same nic nie znaczą, po prostu są, lecz te zaczęły łączyć się w całość, jedna harmonię. Maleńkie diody, kontrolki wzmacniacza, drgały, świeciły nikłym czerwonym i żółtym światłem. Dźwięk dalej mącił ciszę... Ale nie było to takie natrętne, na siłę... To tak jakby w spokojną tafle wody wrzucić kamień. To prawda, że on zmąci harmonie.. ale tylko na chwile. Później pojawią się pierścienie tworząc znakomite kształty, współgrając ze spokojną wcześniej taflą. Dźwięk płynął. Powoli, spokojnie.... Echo co powtarzało każdy dźwięk ci najmniej dwa razy. Świeca oświetliła postać. Z mroku wyłoniły się dłonie delikatnie trzymające gitarę, tak jak jedyną kochankę, tą najdroższa, której warto poświęcić życie, przed która się nie zastanawia. Mężczyzna siedział... Odchylona głowa sprawiała wrażenie ekstazy, nirwany... Smukłe palce powoli poruszały się po gitarowym gryfie, rozgrzewały się przed finałem... Płomień świecy obijał się w idealnie gładkiej powierzchni gitary , biegał wzdłuż jej deski, podziwiał piękno i nie dziwił się ze mężczyzna poświęca jej tyle czułości... To była jedyna ucieczka... W świat marzeń... Pochylił głowę do przodu, włosy skryły jego twarz. Mocne uderzenie. Ze spokojnego rytmu przeszedł do heavy metalowego uderzenia. Błyskawicznie włączył się mocny przester. Echo, echo, echo, echo... Pełne niepokoju dźwięki, tak jakby naśladowały szepty, różnej wysokości. Zmiany tonacji, tępa, siły dźwięku.... straszliwy chaos, który przeradza się w muzykę. Smukłe palce ogromnie szybko poruszały się po gryfie... - Dlaczego zostawili mnie przy życiu po raz pierwszy ? – wyszeptał pytanie.

Wspominał : wracał w nocy jedna z ulic swego miasta. To nie był pierwszy raz gdy tędy szedł. Ponownie zabrakło mu pieniędzy na bilet... Pamiętał niewiele, szamotaninę w zaułku. Strach w oczach ofiary, młodej dziewczyny... Purpurowe kropelki krwi spływające po za długich siekaczach zabójcy... Potem.. Potem już nie pamiętał nic... Szpital, reanimacja... Transfuzja.. Tak.. Wampir źle zrobił swą robotę... Uratowali go, tej dziewczyny już nie. Potem sesje u psychoterapeutów... On wiedział co widział.. inni nie widzieli... Więc nie wiedzieli czego powinni się bać... Kolejny szpital. Kolejne badania i skierowania... Miał tego dość, uciekł. Szukali go potem. Kto ? Rodzina, przyjaciele, lub ci co nazywali się jego przyjaciółmi, policja. Skrył się, właśnie tutaj, na poddaszu.

Coraz mniejszy płomień świecy oświetlił karbowaną broń... Szybko uciekł z tego przedmiotu, jakby obawiając się wystrzału. Przesunął swym czerwono – żółto – pomarańczowym okiem po pokoju... Zatrzymał się na stercie kołków... Z dnia na dzień ubywało ich... - Ile mitów musiałem obalić.. Ile doświadczeń... Ile razy spotkać się ze śmiercią.. i ile razy wygrać to spotkanie.. ? Sam już nie wiem – szeptał do siebie. Mężczyzna zaśmiał się. – Nawet sam już nie wiem jak mam na imię... Szept.. niech będzie Szept... – uśmiechnął się sam do siebie. Widocznie spodobało mu się..

Znowu zmienił tępo.. Szaleńczo szybkie dźwięki.. Strach, przerażenie.. Zamknięte oczy. Palce biegające na gryfie. Strach !!! Wrzask !! Urwał... Odrzucił włosy na plecy. Odsłonił twarz.. Mocne rysy... Czarne regularne brwi... Spokój . Cisza... Tylko cienie przesuwały się po ścianach... Cień drzewa, postaci, dłoni i .. gitary...

Uderzył w struny... Ponownie. Akustycznie.. Spokojnie...I tym razem echo potęgowało siłę dźwięku... Spokojne harmoniczne solo... Płomień przygasał.. solo cichło... Cienie rosły... zabrzmiały spokojne molowe akordy. Niczym z metallicowych ballad. Dźwięki opływały cały pokuj, poruszały płomieniem świecy, cieniem, i ty wiatrem... niewidzialnym... Przynosiły uczucia i same były uczuciami grającego... Gitara cichła...... Spuścił głowę i położył całą dłoń na strunach... Gitara.. to jedno co mu pozostało.. to co nigdy nie zdradzi.. i pozostanie wierne... Zamknął oczy....

Świeca zgasła... Światło przestało istnieć... Była tylko cisza, ta pierwotna i .. mrok. Nie było już światła czy cienia... Żadne z nich nie wygrało.... Współistnieją tak jak szczęście i żal...

Do elizjum wpadł młody wampir. – Panie panie !! – krzyczał – Dzisiaj znowu. - Ilu dzisiaj ? – Zapytał siedzący przy stoliku młody , dostojny mężczyzna... - Sześciu... - A kto ? - Mówią , że to Szept......


Dla ...... nikogo.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~

Użytkownik niezarejestrowany
    Znam ten szept...
Ocena:
0
bardzo dobrze, w końcu był pisany dla... właśnie, Mefisto, dla kogo?
08-06-2003 21:20
~Moon

Użytkownik niezarejestrowany
    Znam...
Ocena:
0
te, ktora była inspiracja dla autora opowiadania. pogratulowac... pogratulowac...
12-08-2003 23:14
~Naiya

Użytkownik niezarejestrowany
    :)
Ocena:
0
Bardzo mi sie podobalo.. nastroj.. idealne skomponowanie z muzyka, eh! :)

tylko jedna uwaga "Znowu zmienił tępo" nie tępo a tempo :)

a tak to swietne opowiadanie :)
15-09-2004 18:12
LordDream
    Bardzo dobre opowiadanie...
Ocena:
0
...chodź pojawia się parę błędów stylistycznych, typu:

"Echo co powtarzało każdy dźwięk ci najmniej dwa razy" - powinno być chyba "Echo co powtarzało każdy dźwięk przynajmniej dwa razy".
"Niczym z metallicowych ballad" - dla mnie lepiej by brzmiało
"Niczym z metalowych ballad" albo "Niczym z ballad Metallici"

Ale dalej uważam, że opowiadanie jest bardzo dobre ;]
27-12-2008 16:35

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.